W pewną majową sobotę odwiedziliśmy winnicę „Kinga”, która znajduje się na Lubuskim Szlaku Wina i Miodu. Od brzegu Odry dzieli ją tylko zajęczy sus…
Przedtem imię Kinga kojarzyło mi się z legendą o pierścieniu św. Kingi, usłyszaną w Wieliczce. W tamten wieczór imię to nabrało nowego znaczenia… Teraz w dźwiękach tych pięciu liter słyszę plusk nalewanego wina, czuję smak konfitur z winogron, widzę rzędy winnych krzewów w blasku zachodzącego słońca.
Cumujemy przy brzegu. Uśmiechnięci gospodarze witają nas przy bramie, pan Robert oprowadza po winnicy, opowiada o tym jak rodzi się wino, pani Kinga w tym czasie zaprasza na degustację do stylowej stodoły. Po kilkudziesięciu minutach spędzonych w winnicy wiem, że winnica to nie tylko wino, to również konfitury z winogron, napój winny, gołąbki w winnych liściach, sałatka winogronowa, ocet winny, winne koreczki, wiem również, że winnica to mnóstwo pracy, a państwo Kinga i Robert są zakochani w swoim winnym królestwie.
Wracając po zmierzchu do Siedliska myślałam o słowach, które są na stronie winnicy „Kinga”: W winiarstwie bowiem bez względu na wszystko od winiarza zależy najwięcej. Winna tradycja na Ziemi Lubuskiej odradza się właśnie dzięki takim winiarzom-pasjonatom, którzy mimo trudności klimatycznych i prawnych codziennie o świcie wstają do pracy w swoim magicznym miejscu…
ps. serdeczne podziękowania za tą niesamowitą przygodę dla Gospodarzy Winnicy i p.Jerzego Malickiego 🙂
Skomentuj